Mimo przygód z samochodem, dotarliśmy wczoraj Rutą del Fin del Mondo do Punta Arenas. To portowe miasto początkowo przytłoczyło nas swoją wielkością. Zwłaszcza gdy porównywaliśmy je do cichego i małego Puerto Natales. Ale gdy już przywykliśmy do „wielkomiejskości” i tu zaczęło nam się podobać.
Naszym głównym powodem wyprawy w te okolice była chęć popłynięcia na Isla Magdalena, do jednej z największych kolonii pingwinów magellańskich. Rejs statkiem o zabawnie brzmiącej nazwie „Melinka” zajmuje dwie godziny w jedną stronę, ale zdecydowanie warto.
Na wyspie Magdaleny byliśmy prawdziwymi gośćmi, bo jej gospodarzami jest ponad 100.000 pingwinów (i trochę mniej mew). Wędrowaliśmy pomiędzy tymi ptakami, które zdawały się nic nie robić z naszej obecności. Niektóre wylegiwały się w słońcu, inne wędrowały po pagórkach, część łowiła ryby w zatoczkach. Widok był naprawdę niesamowity. Pingwiny rozsiane wszędzie… Leniwie na nas spoglądały, czasem charakterystycznie ziewały, lub machały skrzydłami. Ten widok trudno opisać słowami. To było jak sen, w którym znajdujemy się w zupełnie innym świecie. Dla takich miejsc i chwil warto lecieć na drugi koniec świata.
Zdjęcia z Isla Magdalena w formie wideo
KOSZTY:
Rejs z Punta Arenas (firma Comapa): 28000 peso