Ostatni dzień karnawału spędziliśmy w miejscowości Tilcara. Tu zobaczyliśmy co to znaczy prawdziwe świętowanie!
Już po drodze mijały nas samochody całe wybrudzone jakimś białym proszkiem, i oblepione kolorowymi wstążkami. W Tilcarze, jeszcze zanim odnaleźliśmy hotel, zaatakował nas na ulicy roztańczony tłum. Po chwili nasz samochód też był cały w proszku i kolorowym konfetti.
Wieczorem, gdy ruszyliśmy do miasta, co chwile mijały nas podobne grupy do tej, która zaatakowała naszego Chevroleta. Tym razem jednak „ataki” koncentrowały się już bezpośrednio na nas i innych turystach. Każdy kto nie miał na sobie kolorowych znaków zostawał po chwili posypany lub polany przez świętujących różnymi proszkami z konfetti lub pianą. Przy okazji bawiący się mieszkańcy częstowali nas piwem i wciągali do tańca. Nie wiemy czym zostaliśmy obsypani, ale kurtki nadają się do prania, a konfetti z włosów będziemy wyplątywać jeszcze jutro.
Zabawa trwa tu już od kilku dni – w Argentynie koniec karnawału to dni wolne od pracy (niedziela, poniedziałek i ostatkowy wtorek). Jednak gospodyni naszego hostelu, powiedziała, że imprezy potrwają tutaj do niedzieli: „you know, there is end of the carnaval, and then after-carnaval party, and so on”, czyli zawsze znajdzie się powód do świętowania.
Jeśli zaś chodzi o samą Tilcarę, jest to malutka miejscowość położona na północ od Salty, na wysokości prawie 2500m n.p.m. Prowadzi do niej malownicza droga, częściowo biegnąca przez wąwóz Quebrada de Humahuaca, wzdłuż którego rozpościerają się wielobarwne szczyty górskie. Miejscowość zamieszkują Indianie Kolla, wielu z nich to artyści i rzemieślnicy, więc miasteczko obfituje w stragany i sklepy oferujące ich wyroby. To zupełnie inne miejsce, niż wszystkie które widzieliśmy do tej pory. Jesteśmy nim zauroczeni.