Site icon Idziemy Dalej

Weekend w Lizbonie

Portugalia, Lizbona

Zwykle gdy jedziemy na wakacje startujemy i kończymy wyprawę w tym samym mieście, bo kupujemy bilety z Warszawy do stolicy danego kraju i z powrotem. Zwykle też rezerwujemy jeden, maksymalnie dwa noclegi po przylocie. Potem jak najszybciej ruszamy dalej, by mieć czas na zobaczenie jak największej liczby miejsc. Na koniec, zawsze z drobnym zapasem, wracamy do miasta w którym lądowaliśmy i niejako dokańczamy jego zwiedzanie. Tak też stało się i tym razem. Choć z perspektywy czasu przyznaję, że była to trochę nieprzemyślana decyzja, bo nasz powrót do Lizbony zbiegł się z weekendem, a to oznaczało tylko jedno – TŁUMY turystów! Na swoje usprawiedliwienie dodam, że zawodowo zajmuję się organizowaniem i planowaniem różnych rzeczy, więc zdarza się, że wakacje nie zawsze dopięte są na ostatni guzik. Ale w końcu też nie o to chodzi, żeby trzymać się za wszelką cenę sztywno ustalonego planu. Musi być miejsce na spontaniczność, tyle że nie zawsze kończy się to sukcesem. Inna sprawa, że nie pierwszy już raz stwierdziliśmy, że przydałby się przewodnik, który sugerowałby najbardziej dogodne momenty na odwiedzenie danych miejsc – ale to temat na osobną notkę.

Weekend w Lizbonie – co zobaczyć?

Wracając do Lizbony – mimo natłoku turystów udało nam się bez większych przeszkód zrealizować plan. Rozpoczęliśmy od zabytkowej windy Elevador de Santa Justa, ale nie czekaliśmy w przydługiej kolejce by wjechać nią na górę. Wspięliśmy się stromymi uliczkami do urokliwego placu Largo do Carmo i weszliśmy na taras widokowy od drugiej strony by podziwiać panoramę miasta. Muszę przyznać, że sama konstrukcja zrobiła na mnie ogromne wrażenie – winda jest naprawdę przepiękna. Mimo masywności, zdaje się być bardzo krucha i filigranowa, misternie zdobiona i lekka, co jest z pewnością zasługą ucznia słynnego Gustava Eiffle’a – Raoula Mesnier’a, autora projektu.

Przy placu Largo do Carmo znajduje się również wart odwiedzenia Convento do Carmo, czyli Klasztor Karmelitów. To szczególne miejsce na mapie Lizbony, gdyż Klasztor jest jednym z ostatnich, ale też najbardziej widocznych śladów trzęsienia ziemi z 1755 roku, które wywarło ogromne piętno na historii Portugalii, jej dziedzictwie i krajobrazie. Z klasztoru zachowały się tylko łuki go podtrzymujące, ale ruina gotyckiej budowli przyciąga wielu turystów. Znajduje się tam również maleńkie muzeum archeologiczne z zabytkami prehistorycznymi i… mumiami peruwiańskimi.

Pokręciliśmy się jeszcze trochę po uliczkach Chiado, a następnie udaliśmy się w kierunku Bairro Alto, czyli do Dzielnicy Wysokiej, która dziś słynie przede wszystkim z najlepszych nocnych imprez. W godzinach około południowych nie uświadczyliśmy tam żywego ducha, ale rzuciły się w oczy zaniedbane kamienice, wiszące na sznurach pranie i mnóstwo szyldów barów, klubów i restauracji na parterze niemal każdego budynku. Mieszkańcy tej dzielnicy twierdzą, że od piątku do niedzieli w zasadzie nie da się tam spać.

Winda czyli tramwaj

Inną windą, Elevador da Bica, czyli tramwajem jeżdżącym na krótkim odcinku góra/dół, po długiej sesji zdjęciowej (co poradzić, że te tramwaje takie fotogeniczne) zjechaliśmy by ponownie odwiedzić Mercado de Ribeira i zakupić pamiątki (o tym co warto z Portugalii przywieźć napiszę innym razem), a później, trochę zmęczeni zatłoczoną stolicą i wysokimi temperaturami postanowiliśmy udać się w kierunku Cascais i Cabo de Roca.

Exit mobile version