Site icon Idziemy Dalej

Visca El Barça

Barcelona, FC Barcelona, piłka nożna, Camp Nou

Nigdy nie byłem, ani już raczej nie będę, wielkim kibicem piłki nożnej. Owszem, czasem lubię obejrzeć w telewizji jakiś dobry mecz w Lidze Mistrzów. Ba, zdarza się nawet, że i polskie kluby w walce o puchary zobaczę. Na stadionie też kilka razy byłem. Na Euro 2008 i 2012 nawet widziałem na żywo wszystkie mecze naszej reprezentacji. I kilka innych bardziej lub mniej ważnych pojedynków też miałem okazję oglądać na własne oczy.

Z ligowymi spotkaniami jest trochę gorzej. Jakieś 15 lat temu byłem na derbach Budapesztu i chyba kiedyś na meczu Polonia Warszawa – Wisła Kraków. I to właściwie koniec mojej styczności z jakąkolwiek ligową piłką. W planach był jeszcze mecz w Buenos Aires, ale ostatecznie niestety poskąpiłem grosza, czego do dziś żałuję.
No ale gdy jest się w Barcelonie i akurat gra tutejszy klub, to pomyślałem, że może warto. W końcu Messi, Neymar, Suarez w jednym składzie (swoją drogą to żaden z nich nie jest Hiszpanem – Argentyńczyk, Brazylijczyk i Urugwajczyk). A to wszystko na Camp Nou – największym stadionie piłkarskim w Europie i jednym z największych na świecie. W dodatku przeciwnik nie jakiś wybitny, bo ze środka tabeli. To przecież musi być grad goli, fantastyczna atmosfera i widowisko niezapomniane do końca życia. Pomyślałem, że zobaczę jak świętują Barcelońscy kibice i zanurzę się razem z nimi w szalonym tańcu zwycięstwa nad Malagą. Chyba warto.

Na mieście pełno plakatów z Messim zachęcających do kupienia biletu. Ceny – no cóż nieco odstraszające – od 59 euro w górę, ale w końcu raz się żyje. Ronaldo i Lewandowskiego na żywo już widziałem… Messiego jeszcze nie. Kupuję! Idziemy!

Problemy zaczęły się już na początku, gdy okazało się, że Suarez nie mógł wystąpić w tym spotkaniu, bo musiał pauzować za kartki. Oczywiście sprawdziłem to dopiero po kupieniu biletów, no ale mówi się trudno. Przecież zostają jeszcze najwięksi, a Suareza i tak każdy bardziej kojarzy z gryzienia przeciwników niż z gry.
Gdy byliśmy już na stadionie dotarła do nas kolejna smutna wiadomość. Na oficjalnym twitterze FC Barcelony pojawił się komunikat, że nie wystąpi także Messi, bo ma kłopoty z żołądkiem! No pech! Prawdziwy pech kibica amatora. Ale skoro już dotarliśmy na ten stadion to postanowiliśmy zostać, w końcu jeszcze miał być Neymar, grad goli, atmosfera, widowisko, szalony taniec, itd.

Na blisko stutysięcznym stadionie zasiadło około 84 tysięcy widzów. Mało? To i tak drugi najlepszy wynik w tym sezonie ligowym, więc powinno być gorąco. Na oko byli to jednak głównie turyści, bo prawdziwy chóralny doping rozlegał się jedynie z niewielkiego sektora za jedną z bramek. Reszta widzów raczej nie okazywała emocji i zdawało się, że przyszli na piknik, a nie na piłkarskie święto.

Co gorsza samo widowisko też rozczarowało. Mecz nie dość, że bardzo jednostronny to jeszcze bezbramkowy. Barcelona cały czas atakowała, ale nie przynosiło to żadnych rezultatów. Nie pomógł nawet fakt że końcówkę meczu zawodnicy gości, przez czerwoną kartkę, musieli grać w osłabieniu. Co prawda ożywiło to nieco uśpioną publiczność, ale zamiast gola mogliśmy jedynie obserwować doskonałą „malagijską obronę Częstochowy”.
I tak to właśnie jest – człowiek nastawia się na wielkie widowisko, na gwiazdy światowego futbolu, wspaniałe bramki i szał kibiców, a dostaje zaledwie przeciętny mecz z kilkoma dynamicznymi akcjami Neymara w polu karnym, bezbramkowym remisem i zrezygnowanym tłumem kibiców-turystów.
Teraz jeszcze bardziej żałuję meczu w Buenos Aires, tam atmosfera nawet przed stadionem była kilka razy bardziej porywająca niż w Barcelonie na Camp Nou. To znak, że trzeba wrócić do Ameryki Południowej!

Skrót meczu FC Barcelona – Malaga CF

A to plan rozbudowy Camp Nou

Exit mobile version