Kolejny dzień w Kioto rozpoczęliśmy od Złotego Pawilonu, którego potoczna nazwa Kinkaku-ji przypomina o tym, że dwa górne piętra pagody pokryte są złotymi płatkami.
Pawilon powstał pierwotnie jako willa szoguna Ashikagi Yoshimitsu i po jego śmierci został przekształcony w świątynię. Świątynia spłonęła podczas wojny Onin, a w 1950 roku została podpalona przez psychicznie chorego, młodego mnicha, więc to co oglądamy dziś jest rekonstrukcją. Świątynia pięknie mieni się w promieniach porannego słońca, aczkolwiek musimy przyznać, że nieprzebrane tłumy turystów nie pozwoliły nam w pełni cieszyć się mistyczną atmosferą miejsca.
Stamtąd udaliśmy się do Arashiyamy, okolicy, którą upodobali sobie arystokraci i tu urządzali sobie spotkania w czasie kwitnienia wiśni.
Arashiyama leży na zachodnich obrzeżach Kioto, a dojazd z dworca głównego zajmuje 15-20 minut. Choć jest to formalnie dzielnica Kioto ma się wrażenie jakby znalazło się w innej, peryferyjnej miejscowości. Największą atrakcją Arashiyamy jest bambusowy las, przez który poprowadzona jest wygodna ścieżka. Las gęstnieje w miarę oddalania się od wejścia, maleje też liczba turystów, więc warto zrobić sobie trochę dłuższy spacer. Nie wiem jak Wy, ale my nigdy wcześniej nie byliśmy w bambusowym lesie, więc zrobił on na nas spore wrażenie, mimo że nie jest z pewnością najpiękniejszym tego typu lasem na świecie.
Spacerując uliczkami Arashiyamy zobaczyliśmy też trochę inną Japonię – niska zabudowa, urocze domki, piękne ogrody. To była miła chwila oddechu od – bądź co bądź – wielkiego Kioto. Mijaliśmy też sklepy z rękodziełem, malutkie lokalne restauracje i kawiarenki i oczywiście świątynie, których jest tam co najmniej kilka.
Po krótkim przystanku na zupę ruszyliśmy w kierunku Otagi Nenbutsu-ji, która znajduje się na samym końcu szlaku i jest nieco oddalona od pozostałych zabytków. Prawie nikt tam nie dociera, bo większość turystów zatrzymuje się przy świątyni Adashino Nenbutsu-ji lub dociera do świetnie zachowanej uliczki Saga Toriimoto. Ale to tylko lepiej dla nas bo świątynię mogliśmy zwiedzać właściwie sami. A jej historia jest niesamowita i właściwie to dziwne, że nie przyczyniła się do rozpowszechnienia tego miejsca.
Świątynia została założona w połowie VIII wieku, ale od tego czasu była zniszczona trzy razy. Gdy w 1955 roku pieczę nad świątynią przejął Kocho Nishimura była ona w bardzo złym stanie, a mnich nie miał pieniędzy by ją odnowić. Na szczęście w latach ’80 wpadł na świetny pomysł jak to zrobić bez nakładu środków finansowych. Zaprosił laików do rzeźbienia posążków rakanów, uczniów Buddy. Jako rzeźbiarz udzielał lekcji rzeźby i konsultacji osobom z odległych części kraju. W efekcie udało się zebrać ok. 1200 unikalnych figurek, które dziś stoją w Otagi. Oglądanie ich wszystkich razem i każdej z osobna było ogromną frajdą, bo figurki – choć czasem niedoskonałe – są bardzo charakterne i każda w swoim rodzaju. Ich twórcy nie byli oceniani pod kątem warsztatu i umiejętności, a sam proces tworzenia był dla nich formą wyrażenia siebie i emocji jakie w danym momencie im towarzyszyły. Z tyłu każdego posążka umieszczone jest imię i nazwisko autora. Niektóre figurki są smutne inne wesołe, a naszym faworytem był posążek okularnika z walkmanem – przynajmniej nam się zdaje, że to był walkman. Co ciekawe – figurki mają dopiero ok. 30 lat, a wyglądają na dużo starsze – porośnięte mchem, niekiedy wyszczerbione, zupełnie jakby stały tam od zawsze. Naprawdę cudowne, wyróżniające się spośród innych, miejsce.
Do centrum Arashiyamy wróciliśmy autobusem, który na szczęście ma przystanek pod samą świątynią. Przeszliśmy główną ulicą do słynnego mostu próbując po drodze kilku japońskich smakołyków i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że mają tu ogórki, które smakują jak ogórki małosolne i kapustę, która w zasadzie niczym nie różni się od naszej kapusty kiszonej. Ale o tym innym razem.
Po powrocie do Kioto postanowiliśmy jeszcze zobaczyć dzielnicę Gion licząc na to, że wieczorową porą uda nam się spotkać gejsze. Główna ulica wydawała się bardzo klimatyczna dopóki nie zaczęły nas co i rusz mijać taksówki i …autokary. Jest to dla nas kompletnie niezrozumiałe, że miejsce tak ochoczo odwiedzane przez turystów nie zostało wyłączone dla ruchu kołowego, bo odbiera to cały urok zabytkowej ulicy pięknie oświetlonej czerwonymi lampionami. Rozumiemy, że bogaci biznesmeni muszą jakoś dojeżdżać na spotkania z gejszami (podobno wieczór w towarzystwie gejszy potrafi kosztować 10-20 tys. dolarów), ale w kwestii zmiany organizacji ruchu zdania nie zmienimy.
Gejsza (w Kioto nazywana geiko) w dosłownym tłumaczeniu to człowiek sztuki (gei oznacza sztuka, sha oznacza osoba) i trudno wyobrazić sobie krajobraz Japonii bez ubranych w jedwabne, kolorowe stroje gejsze, z charakterystyczną fryzurą i makijażem. W porównaniu jednak do czasów sprzed II wojny światowej liczba gejsz drastycznie zmalała- ze 100 do około 8 tysięcy. Zdobycie tego zawodu wymaga współcześnie wiele wysiłku i poświęcenia, a nadrzędnym celem jest dążenie do perfekcji w sztuce tańca, konwersacji czy gry na instrumentach.
Gejsza musi potrafić odnaleźć się w każdej sytuacji, zachować elegancję i dyskrecję. Bardzo ważny jest też idealny wygląd. Rodzice, którzy zdecydują się na kształcenie córek na gejsze muszą przejść skomplikowaną procedurę akceptacji okasan („matki”), która musi wyrazić zgodę by kandydatka zamieszkała w okiya. Panują tam bardzo surowe zasady i najdrobniejsze przewinienie może skutkować trwałym wykluczeniem ze środowiska. Edukacja trwa kilka lat, ale kalendarze najlepszych gejsz zapełnione są po brzegi, a te które odnoszą największe sukcesy mogą w przyszłości założyć własny okasan.
Prawdziwą gejszę trudno spotkać nawet w dzielnicy Gion i podobno wielu mieszkańców Kioto nie widziało nigdy żadnej gejszy. Jedna co prawda przemknęła tuż przed nami, ale szybko zniknęła w tłumie i możliwe że była jedynie adeptką, a więc maiko, co byliby w stanie stwierdzić tylko znawcy tematu.
Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło: mamy powód by kiedyś wrócić do Kioto.
Drogi Czytelniku! Mamy nadzieję, że znalazłeś tutaj przydatne informacje i że artykuł pomógł Ci zaplanować wyjazd lub zainspirował do ciekawego spędzenia czasu. Możesz wesprzeć nas w dalszej blogowej działalności stawiając nam wirtualną kawę. Dziękujemy za to, że doceniasz naszą pracę.
Na koniec mamy dla Ciebie kilka przydatnych podróżniczych linków i porad.
Polecamy rezerwację noclegów przez wyszukiwarkę Booking.com. To doskonała porównywarka ofert z całego świata. Możesz tu znaleźć obiekty w najlepszych lokalizacjach i najbardziej korzystnych cenach. Wejdź, wyszukaj, porównaj i oszczędzaj.
Jeśli szukasz ciekawych atrakcji turystycznych, lokalnych wycieczek lub chcesz kupić bilety wstępu bez stania w długich kolejkach, koniecznie sprawdź ofertę portalu Get Your Guide. Dzięki niemu odkryjesz nieznane atrakcje, a także oszczędzisz czas i pieniądze.
Naszym ulubionym sposobem podróżowania jest samochód. Daje on nam niezależność i możliwość dotarcia niemal w dowolne miejsce. Dlatego w czasie naszych podróży korzystamy z porównywarki ofert wypożyczalni aut Rentalcars. Możecie w niej znaleźć samochody na całym świecie w najlepszych cenach.
Podobał Ci się nasz artykuł? Kliknij "Lubię to!", "Udostępnij" lub oceń go!