Wyspa Księcia Edwarda przez rdzennych mieszkańców tych terenów – Indian Mi’kmaq – nazywana była Abegweit czyli “ziemia kołysząca się na falach”. Jedna z legend głosi, że wyspa została uformowana przez Wielkiego Ducha Glooscapa, który umieścił na błękitnych falach Zatoki świętego Wawrzyńca ciemnoczerwoną glinę w kształcie półksiężyca. Następnie podarował ją ludziom, by mogli tu w spokoju uprawiać ziemię i poławiać ryby.
Inna wersja tej legendy mówi, że Glooscap po namalowaniu wszystkich pięknych miejsc na świecie, zanurzył pędzel w mieszance wszystkich kolorów i stworzył Abegweit, swoją ulubioną wyspę. Mikmakowie wierzyli, że gdy Wielki Duch spał, Nowa Szkocja była jego łóżkiem, a Wyspa Księcia Edwarda poduszką.
Podróżując po PEI, jak współcześnie nazywają wyspę Kanadyjczycy (od angielskiej nazwy Prince Edward Island), nietrudno zrozumieć zachwyty Mikmaków nad tym skrawkiem lądu. Wyspa Księcia Edwarda jest najmniejszą prowincją Kanady, ale i zarazem jedną z bardziej charakterystycznych. Poszarpana linia brzegowa na przemian usiana jest srebrnymi plażami z majestatycznymi wydmami, stromymi klifami z czerwonego piaskowca i malowniczymi zatokami z wioskami rybackimi. Podróż wybrzeżem urozmaicają dodatkowo liczne, urocze, białe latarnie morskie.
Wewnątrz wyspa to prawdziwa, zielona mozaika farm i lasów, wśród których znajduje się turystyczna perełka regionu – dom Ani z Zielonego Wzgórza z powieści Lucy Maud Montgomery.
Te i kilka dodatkowych atrakcji sprawiają, że PEI jest bardzo popularnym i lubianym przez turystów i mieszkańców Kanady, miejscem odwiedzin. W sezonie wyspa tętni życiem, ale od jesieni jest tu już bardzo spokojnie i kameralnie. Będąc w tej części kraju, z całą pewnością warto zaplanować kilkudniowy pobyt w okolicy, by poznać najważniejsze atrakcje regionu.
Turystyka to obok rolnictwa i rybołówstwa najważniejszy filar gospodarki wyspy. Stało się tak głównie za sprawą małej rudowłosej dziewczynki, którą znają miliony ludzi na całym świecie. Mowa oczywiście o Ani Shirley, głównej bohaterce książek Lucy Maud Montgomery o Ani z Zielonego Wzgórza.
Autorka urodziła się na Wyspie Księcia Edwarda i tutaj też toczy się akcja jej książek. Co prawda tytułowa Ania mieszkała w Avonlea, ale na mapie próżno szukać tej miejscowości. To nie znaczy jednak, że dom który opisywała Montgomery, jako dom Mateusza i Maryli Cuthbertów, w którym wychowywała się Ania, nie istnieje naprawdę. Otóż istnieje i znajduję się w miejscowości Cavendish. W rzeczywistości dom który posłużył pisarce jako pierwowzór leżał na farmie kuzynostwa autorki, Margaret i Davida Macneill. Obecnie został on odkupiony przez lokalny samorząd i urządzono w nim kameralne muzeum.
Ale nie tylko farma i dom w którym wychowywała się Ania są prawdziwe. Obok odnajdziemy inne miejsca opisane w książkach przez Montgomery. Chętni mogą przejść się Aleją Zakochanych lub udać na spacer do Lasu Duchów a także nad Jezioro Lśniących Wód.
Dziś Ania ściąga na wyspę prawdziwe tłumy. Parking obok słynnego domku na Zielonym Wzgórzu, nawet poza sezonem, szczelnie wypełniają samochody i autokary z turystami (w tym mnóstwo turystów z Japonii, którzy mają bzika na punkcie Ani). Fani Montgomery mogą zwiedzić zabytkowy, piętrowy dom i przyległe tereny. Kupić pamiątki i poczuć niepowtarzalną atmosferę niemal żywcem wyjętą z książek o rudowłosej dziewczynce. Mogą też przejechać się bryczką Mateusza i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie w peruce z rudymi warkoczami, a w sezonie nawet z samą Anią, która biega po farmie.
Niektórzy docierają także na okoliczny mały cmentarz, gdzie znajduje się grób autorki. Część wycieczek jedzie także dalej, do oddalonego o 12 kilometrów od Cavendish, małego domku w którym urodziła się Lucy Maud Montgomery. Na wyspie znajduje się też drugi dom, w którym autorka mieszkała jako nastolatka i szkoła, w której się uczyła. W Charlottetown w Centrum Sztuki Konfederacji można też zobaczyć musical „Ania z Zielonego Wzgórza” i drugi „Ania i Gilbert”.
Ciekawostką jest fakt, że tytuł powieści o Ani z Zielonego Wzgórza, został błędnie przetłumaczony na język polski. W oryginale książka nosi tytuł “Anne of Green Gables”, a autorka słowo “gable” zastosowała w odniesieniu do spadzistego dachu domu, a nie okolicznych wzgórz. Ostatnio na rynku wydawniczym pojawiło się nowe tłumaczenie książki Lucy Maud Montgomery, pod tytułem “Ania z Zielonych Szczytów”, które ma być bliższe temu co miała na myśli autorka. Jednak przez lata w polskiej kulturze istniało to “błędne” tłumaczenie, które utarło się już na dobre. Obecnie każde dziecko wie, że Ania żyła na Zielonych Wzgórzach, a nie w domku z zielonym dachem, choć oba stwierdzenia są prawdziwe. Dom Ani rzeczywiście ma zielone wykończenia – dach i okiennice, a wokół roztaczają się zielone wzgórza. Obecnie są to jednak głównie ekskluzywne pola golfowe, które bezpośrednio sąsiadują z książkową posiadłością.
Niektórzy turyści po wizycie w Cavendish są lekko rozczarowani. Ich dziecięce wyobrażenia miejsc w których dorastała Ania Shirley, mija się z rzeczywistością. Narzekają, że Las Duchów to tylko zagajnik, a Jezioro Lśniących Wód bardziej przypomina mały staw. Czują się trochę oszukani. Ale czy słusznie? Czy właśnie nie od tego jest dziecięca wyobraźnia. Czy jako dzieci nie wyolbrzymiamy swoich przygód i miejsc w których bywamy? Sam z czasów dziecięcych wspominam „wyprawy” do dziadków, którzy mieszkali „na wsi” i trzeba było do nich jechać koleją. A prawda jest taka, że była to kolejka podmiejska, a miejsce w którym stał ich dom, już dawno stało się częścią Warszawy. Dziś by się tam dostać wystarczy 15 minut jazdy samochodem, za dziecka to była podróż pełna przygód. I chyba tak też trzeba patrzeć na Zielone Wzgórza – przez pryzmat lat dziecięcych. Trzeba znowu włączyć pokłady wyobraźni i poczuć się jak dziecko na prawdziwej kanadyjskiej farmie.
Nie wszyscy wiedzą, że dom Ani z Zielonego Wzgórza położony jest w Parku Narodowym Wyspy Księcia Edwarda, założonym w 1937 roku. Rozciąga się on na odcinku blisko 60 kilometrów, na północnym wybrzeżu wyspy i jest najpiękniejszą krajobrazowo częścią PEI.
Park obejmuje nie tylko zabudowania Cavendish, ale przede wszystkim piaszczyste plaże i wydmy, klify z czerwonego piaskowca i słodkowodne mokradła. Na chronionych terenach znajdują się siedliska lęgowe ponad 300 gatunków ptaków, w tym czapli, żurawi, siewek, sokołów, jastrzębi i orłów. Można tu także spotkać kojoty, czerwone lisy, szopy pracze, bobry, norki i łasice.
W wielu miejscach parku poprowadzono malownicze ścieżki spacerowe, przygotowano pola namiotowe i tereny piknikowe dla turystów. Kanadyjscy eksperci uważają tereny Parku Narodowego Wyspy Księcia Edwarda za jeden z najbardziej zagrożonych przyrodniczo w całym kraju ze względu na działanie człowieka.
Naszym zdaniem to punkt obowiązkowy na turystycznej mapie Wyspy Księcia Edwarda. A spacer po poprowadzonej przez środek mokradeł i kołyszącej się delikatnie na wodzie kładce był jednym z najpiękniejszych jakie zrobiliśmy na PEI.
Gdy pierwszy raz przyjechaliśmy do Charlottetown, panował już zmrok, a miasto wydało nam się mało atrakcyjne, raczej przemysłowe i zatłoczone. Ale w rzeczywistość stolica Wyspy Księcia Edwarda to miłe, niewielkie miasteczko, pełne zabytkowych budynków z epoki wiktoriańskiej w tym z kameralną z zewnątrz, a niesamowicie przestronną wewnątrz, Bazyliką św. Dunstana.
Dla Kanadyjczyków to także miejsce gdzie zaczęła powstawać idea ich wspólnego państwa. To właśnie tu w 1864 roku odbyła się jedna z konferencji na której przedstawiciele kolonii negocjowali powstanie Konfederacji Kanady. Do utworzenia wspólnego państwa doszło już 3 lata później, choć sama Wyspa Księcia Edwarda przystąpiła do konfederacji dopiero w 1873 roku.
Dumą miasta jest Centrum Sztuki Konfederacji które otwarto w stulecie powstania państwa (taki piękny sposób na uczczenie 100 lecia państwa). Mieści się tu muzeum, galeria sztuki, biblioteka, dwa teatry i restauracje. Każdy obywatel Kanady zapłacił piętnaście centów by pokryć koszty budowy obiektu.
Na zwiedzanie Charlottetown wystarczy jeden dzień, ale miasto ze względu na swoją lokalizację jest doskonałą bazą wypadową do niemal wszystkich atrakcji wyspy. Do najdalej oddalonych miejsc PEI dojedziemy samochodem z centrum Charlottetown w mniej niż 2 godziny.
Wyspa Księcia Edwarda to prawdziwy raj dla miłośników latarni morskich. Mimo, że PEI jest niewielka, to jej postrzępiona i niebezpieczna linia brzegowa liczy aż 1760 kilometrów. Pierwsza latarnia morska została wybudowana tutaj już w 1845 roku w Point Prim. Obecnie wzdłuż wybrzeża można odnaleźć ponad 60 latarnii morskich, z których 35 funkcjonuje do dziś i pomaga w żegludze morskiej.
Latarnie morskie na Wyspie Księcia Edwarda to jeden z najbardziej charakterystycznych widoków w tym regionie Kanady. Białe, drewniane budynki na stałe wpisały się w tutejszy krajobraz, nie tylko bezpiecznie prowadząc żeglarzy do portów docelowych, ale także oczarowując przyjezdnych.
W czasie naszego krótkiego pobytu na PEI oczywiście nie udało nam się odwiedzić wszystkich tutejszych latarni, ale te które widzieliśmy naprawdę nas urzekły. Latem kilka z nich jest otwartych dla zwiedzających. Niestety sezon kończy się w okolicach kanadyjskiego Święta Dziękczynienia (drugi poniedziałek października) więc jesienią pozostaje tylko oglądanie budynków z zewnątrz na tle morskich fal.
Na Wyspę Księcia Edwarda można dostać się na trzy sposoby. Samolotem z Halifax, Montrealu, Ottawy lub Toronto. Promem z Caribou w Nowej Szkocji do Wood Islands. A od 1997 roku Mostem Konfederacji łączącym PEI z prowincją Nowy Brunszwik.
Przeprawa drogowa jest prawdziwą dumą architektoniczną i inżynieryjną Kanady. Potężny, 13-kilometrowy most jest najdłuższym na świecie wybudowanym na zamarzających wodach. By konstrukcja nie zawaliła się pod naporem olbrzymich mas lodu, zastosowano specjalną konstrukcję filarów. Dzięki niej lód jest kruszony jak przez lodołamacz, a most jest przejezdny cały rok.
Most Konfederacji stał się jednym z symboli Wyspy Księcia Edwarda. Dzięki jego konstrukcji znacząco zwiększył się też ruch turystyczny z 740.000 osób w 1996 roku do 1,2 mln w 1997. Koszt przeprawy samochodem osobowym to 47CAD, płatne tylko przy wyjeździe z wyspy.
To co od razu po przyjeździe na Wyspę Księcia Edwarda rzuciło nam się w oczy to proste drogi. Trasy przez środek lądu są w większości pozbawione jakichkolwiek zakrętów. Takiemu wytyczeniu dróg sprzyja oczywiście rolniczy charakter regionu. Na szczęście nie oznacza to, że długie, proste i poprowadzone wzdłuż farm drogi są pozbawione uroku. Wręcz przeciwnie wiele dróg na PEI jest oznaczona na mapach jako trasy widokowe. Może nie są to krajobrazy imponujące, ale bardzo sielankowe i miłe dla oka.
Warto czasem zboczyć z głównej trasy i skręcić w, oczywiście prostą, leśną gruntową drogę. Tu najszybciej zrozumiemy czemu legenda Mikmaków mówiła o ciemnoczerwonej glinie. Wyspa Księcia Edwarda rzeczywiście jest rudo czerwona.
Podobnie jak w Nowej Szkocji, także na Prince Edward Island urzekają swoją malowniczością małe rybackie wioski. Nie ma ich tu tak wiele jak na stałym lądzie i są też znacznie mniejsze, ale przez to też niemal pozbawione są turystów.
Z pewnością nie jest to atrakcja wyjątkowa dla Wyspy Księcia Edwarda, bo kukurydziane labirynty są popularne w wielu miejscach w Ameryce Północnej. My jednak mieliśmy z nimi styczność po raz pierwszy i mimo że z założenia jest to atrakcja dla dzieci, to nie mogliśmy sobie odmówić przyjemności zgubienia się w kukurydzianych korytarzach.
Wielokrotnie widziałem takie twory w amerykańskich filmach i programach i od zawsze chciałem się w takim zgubić. Frajda jest całkiem spora. A jeśli boicie się, że nigdy z takiego labiryntu nie wyjdziecie, możecie poprosić obsługę o mapę… ale wtedy nie ma już takiej zabawy.
Gorzej jak takie miejsca kojarzą wam się tylko z filmami grozy, w których bohaterowie uciekają, przez podobne pola, przed mordercami, kosmitami lub innymi zombie. Wtedy w kukurydzianym labiryncie możecie poczuć się lekko zagrożeni, zwłaszcza gdy powieje złowrogi wiatr.
PEI to miejsce tłumnie odwiedzane przez turystów głównie w wakacje. Miesiące letnie to dobry wybór dla osób lubiących aktywny wypoczynek, bo wyspa oferuje szereg atrakcji na świeżym powietrzu. Dobra, słoneczna pogoda jest też niezbędna, jeśli nastawiamy się na plażowanie i kąpiele w morzu. Późne lato i wczesna jesień to z kolei doskonały wybór dla miłośników dobrego jedzenia. 4 września rozpoczyna się na wyspie słynny „Fall Flavours” festiwal, którego celem jest promocja kuchni i produktów regionalnych. Miesięczne świętowanie kończy się wielkim targiem (4 października) odbywającym się od wielu lat w Charlottetown. W drugim tygodniu października, gdy odwiedziliśmy wyspę, wydała nam się ona nieco opustoszała. Brak turystów ma oczywiście swoje plusy, a widoki niezmiennie oczarowują. Jednak część atrakcji turystycznych, czy restauracji, nie mówiąc już o campingach i hotelach, jest po prostu zamknięta. Sezon oficjalnie kończy się 31 października. Kanadyjczycy zachęcają do przyjazdu na PEI nawet zimą, ale zdecydowanie polecamy tę cieplejszą i bardziej słoneczną część roku – od połowy maja do połowy października.
Samolotem rejsowym – na krajowym lotnisku w Charlottetown codziennie lądują samoloty Air Canada z czterech kanadyjskich miast – Halifax, Montreal, Ottawa, Toronto. Ceny biletów lotniczych niestety nie należą w Kanadzie do najniższych.
Promem – przez cały rok pomiędzy Caribou w Nowej Szkocji, a Wood Islands na PEI kursuje prom firmy NFL. W zależności od pory roku dziennie realizowanych jest od 3 do 9 kursów w każdą stronę. W sezonie wakacyjnym warto zrobić rezerwację na wybrany rejs. W przeciwnym wypadku możemy nie zmieścić się na pokład i być zmuszeni do czekania na kolejny. Cena za samochód osobowy to 78 CAD – opłata pobierana jest tylko przy wyjeździe z wyspy.
Samochodem – w 1997 roku PEI została połączona z prowincją Nowy Brunszwik 13-kilometrowym Mostem Konfederacji. Koszt przeprawy samochodem osobowym to 47CAD, płatne tylko przy wyjeździe z wyspy.
Poza Charlottetown i kilkoma większymi miastami nie istnieje na wyspie regularny transport publiczny. Dlatego zdecydowanie polecamy wynajęcie samochodu, tym bardziej, że niespieszna jazda po kanadyjskich drogach i bezdrożach jest atrakcją samą w sobie. Na wyspie znajduje się także przepiękny szlak pieszo-rowerowy, tzw. Szlak Konfederacji o łącznej długości 435 km, który wiedzie trasą zasypanych torów kolejowych i przebiega przez całą wyspę. To doskonały sposób by zwiedzić wyspę bez samochodu.
Doskonałym źródłem informacji na temat wyspy, a także porad od mieszkańców jest oficjalna strona PEI. Warto też, będąc już na miejscu odwiedzić biuro informacji turystycznej i zapytać pracowników o interesujące nas atrakcje.
Drogi Czytelniku! Mamy nadzieję, że znalazłeś tutaj przydatne informacje i że artykuł pomógł Ci zaplanować wyjazd lub zainspirował do ciekawego spędzenia czasu. Możesz wesprzeć nas w dalszej blogowej działalności stawiając nam wirtualną kawę. Dziękujemy za to, że doceniasz naszą pracę.
Na koniec mamy dla Ciebie kilka przydatnych podróżniczych linków i porad.
Polecamy rezerwację noclegów przez wyszukiwarkę Booking.com. To doskonała porównywarka ofert z całego świata. Możesz tu znaleźć obiekty w najlepszych lokalizacjach i najbardziej korzystnych cenach. Wejdź, wyszukaj, porównaj i oszczędzaj.
Jeśli szukasz ciekawych atrakcji turystycznych, lokalnych wycieczek lub chcesz kupić bilety wstępu bez stania w długich kolejkach, koniecznie sprawdź ofertę portalu Get Your Guide. Dzięki niemu odkryjesz nieznane atrakcje, a także oszczędzisz czas i pieniądze.
Naszym ulubionym sposobem podróżowania jest samochód. Daje on nam niezależność i możliwość dotarcia niemal w dowolne miejsce. Dlatego w czasie naszych podróży korzystamy z porównywarki ofert wypożyczalni aut Rentalcars. Możecie w niej znaleźć samochody na całym świecie w najlepszych cenach.
Podobał Ci się nasz artykuł? Kliknij "Lubię to!", "Udostępnij" lub oceń go!
Czytając ten wpis i oglądając fotografie czułam taki niezwykły spokój tego miejsca. To wspaniałe i jeszcze fakt, że domek bohaterki mojej ulubionej książki z dzieciństwa istnieje naprawdę mnie bardzo rozczulił.
Mnie fascynuje jak wiele osób podchodzi z sentymentem do Ani z Zielonego Wzgórza. Nie spodziewałem się, że ta postać cieszy się aż taką popularnością wśród czytelników.
Ja też jestem zauroczona tym, że mogłam zobaczyć ten domek i ani trochę nie czuję się rozczarowana! Wręcz przeciwnie. Uważam, że jest genialny! <3 A już pomijając sam dom, który rozczulił mnie totalnie, to przepiękne zdjęcia. Jestem pod mega wrażeniem! 🙂
Bardzo ciekawy wpis. Jako fanka Ani, z przyjemnością wirtualnie odwiedziłam jej dom (może kiedyś uda się go odwiedzić naprawdę :)). To urocze miejsce i czuć w nim niesamowity klimat powieści.
Świetny, wyczerpujący przewodnik po tym wspaniałym zakątku świata 🙂
Dzięki, miło nam to słyszeć 🙂 Cieszymy się, że choć w ten sposób przybliżyliśmy Ci rodzinne strony Ani i mamy nadzieję, że kiedyś uda Ci się tam zawitać osobiście 🙂
Przepiękny wpis! Ania z Zielonego wzgórza i od razu wracają wspomnienia z dzieciństwa! Fenomenalne zdjęcia!
Dzięki @karolina_miller:disqus 🙂 Pozdrawiamy ciepło!
Piękne tereny i jeszcze tak świetnie opisane!
O rany, cóż za wspaniałe miejsce! Nie wiedziałam, że na Wyspie są miejsca z powieści. I ten dom… ❤️ Cudnie! Na zdjęciach jest tak, jak sobie wyobrażałam 🙂
Rozumiem, ze mowiac o Jeziorze Lsniacych Wod jako malym stawie macie na mysli maly staw przy Zielonym Wzgorzu w Cavendish? To nie jest Jezioro Lsniacych Wod, o ktorym pisala LMM w swoich powiesciach. Jezioro, ktore bylo inspiracja jeziora ksiazkowego znajduje sie o 20 km dalej, w Park Corner, gdzie rowniez znajduje sie Muzeum Ani z Zielonego Wzgorza, ktorego niestety zabraklo w tym przewodniku. LMM w swoich Dziennikach 6 razy tlumaczyla, ktore jezioro miala na mysli i z tego, co sie orientuje, zarowno na Zielonym Wzgorzu, jak i w pobliskiej Informacji Turystycznej kazdy informuje poprawnie, gdzie nalezy sie udac, aby je zobaczyc. Niestety mniej zorientowani ludzie wprowadzaja innych w blad i wynikiem tego bywaja sytuacje, ze kogos omija ta atrakcja, co chyba Wam sie przydarzylo.
Juz w latach 30. ubieglego wieku Zielone Wzgorze zostalo zakupione przez Kanadyjskie Parki Narodowe i to one sa wlascicielami obiektu przeksztalconego w muzeum. Nie ma mozliwosci przejazdzki z Mateuszem na Zielonym Wzgorzu, choc mozna sie na cos takiego wybrac w Park Corner, w Muzeum Ani z Zielonego Wzgorza (20 km od Cavendish, 8 km od miejsca urodzenia LMM).
A co do „gable”, to nie jest to spadzisty dach, a szczyt w rozumieniu architektonicznym (ten trojkacik, ktory wystepuje pod polaczeniem polaci dachu).
Zdjecia przepiekne i pobyt chyba bardzo udany. Osobiscie uwielbiam pazdziernik na Wyspie 🙂
Hej Bernadeto!
Dzięki za uwagi, tym bardziej cenne, bo przedstawione przez kogoś kto jest na miejscu i zna wiele szczegółów i smaczków znacznie lepiej niż może je poznać turysta (taki jak my) w czasie zaledwie kilkudniowego pobytu na Wyspie. Oczywiście staraliśmy się wszystkie przedstawione przez nas informacje sprawdzić w różnych źródłach, więc pozwolę sobie skomentować Twoje uwagi.
Pisząc o Jeziorze Lśniących Wód, wzięliśmy pod uwagę jeziorko w Cavendish, które na mapach Google występuje właśnie pod taką nazwą – „Lake of Shining Waters”. Zapewne masz rację, że to nie „to” jeziorko, a właściwe (to z książek) leży w zupełnie innym miejscu. Nie zmienia to faktu, że być może ze względu na turystów, ktoś nazwał jezioro w Cavendish taką samą nazwą. Dla mnie te miejsca i tak są umowne. Cudownie być w tych regionach i móc poczuć ten klimat który zapewne czuła i poźniej też opisywała LMM. Ale to mi wystarczy, nie szukałem dokładnie tych samych ścieżek, drzew, czy jezior. Sam region daje wyobraźni pole do popisu i nie trzeba chyba wszystkiego przekładać jeden do jednego. Fakt nie pytałem w informacji które to jezioro, bo wcale go nie szukałem, tak jak i innych konkretnych miejsc. Wystarczyła mi do tego moja wyobraźnia.
Co do Muzeum Ani z Zielonego Wzgórza, rzeczywiście nie ma go w naszym przewodniku i szczerze mówiąc nie ma celowo. Nie chcieliśmy się koncentrować tylko i wyłącznie na atrakcjach związanych z Anią, bo naszym zdaniem to tylko część atrakcji regionu. Fakt, dla wielu jest to swoisty magnes i jadą zobaczyć te miejsca głownie ze względu na słynną rudowłosą postać. My mieliśmy dokładnie odwrotnie. Jechaliśmy żeby zobaczyć PEI, a Cavendish i Anię odwiedziliśmy przy okazji.
Zaskoczyłaś mnie natomiast z bryczką Mateusza. My byliśmy już trochę po sezonie, ale zrozumieliśmy że w jego szczycie takie przejażdżki są organizowane na miejscu. Aż dziw bierze, że tak nie jest… ale może to dobrze, to oznacza, że komercja jeszcze nie do końca zawładnęła tym światem 😉
Co do samego tytułu książki LMM, to napisaliśmy jedynie że odnosi się on do spadzistego dachu, a nie że go oznacza. Niestety chyba nie ma jednego dobrego i chwytliwego słowa, które w języku polskim można by użyć w miejsce „gable” jako części dachu. Stąd też pewnie taki, a nie inny wybór tytułu przez pierwszą tłumaczkę. Trzeba przyznać, że całkiem nieźle wybrnęła z tej językowej pułapki. 😉
A wracając do samego PEI i naszego pobytu. Masz rację było cudownie i z chęcią jeszcze kiedyś wrócimy w te regiony Kanady. Dzięki za uwagi i miłe słowa – pozdrawiamy z zachmurzonej i chłodnej Polski.
Fakt 🙂 Nie pisaliscie o wszystkich miejscach zwiazanych z LMM i Ania, ktore mozna zobaczyc. Osobiscie darze akurat Muzeum Ani z Zielonego Wzgorza wielkim sentymentem, gdyz jest to jedyny dom na Wyspie, w ktorym LMM zamieszkiwala od czasu do czasu (tu miedzy innymi wyszla za maz) i jest on nadal w rekach jej rodziny. Wielu wielbicieli wlasnie tutaj, a nie na Zielonym Wzgorzu, przenosi sie do czasow LMM.
Mieliscie szczescie, bo pazdziernik jest juz wlasciciwe po sezonie, jednak w lecie Zielone Wzgorze jest tylko i wylacznie miejscem do zaliczenia. Ma urok, ale ilosc turystow odbiera radosc zwiedzania. Nadmienie jeszcze, ze LMM miala na mysli raczej usytuowanie swojego Zielonego Wzgorza w miejscu, gdzie znajdowal sie dom Davida i Margaret Macneill – sam dom byl wytworem jej wyobrazni. Dopiero Parki Kanadyjskie przeksztalcily dom w Zielone Wzgorze z ksiazek LMM.
Rozumiem, ze nie wybraliscie sie sladami LMM i Ani i nie bylo dla Was istotne, gdzie jest jezioro (ktore tez jest stawem) bedace inspiracja dla Jeziora Lsniacych Wod. I masz 100%-towa racje, ze przeciez w ksiazkach prawda miesza sie z fikcja, a krajobraz PEI jest tak piekny, ze nietrudno znalezc kilka miejsc, ktore odpowiadaja opisom LMM. Wspomnialam jednak o Jeziorze Lsniacych Wod, gdyz juz w Dziennikach LMM pojawia sie informacja o rywalizacji Cavendish z Park Corner w kwestii polozenia jeziora. Juz wtedy turysci wiedzieli „lepiej” i wysmiewali tych, ktorzy faktycznie wiedzieli lepiej. Dla Was nie bylo to istotne, wiec nie byliscie rozczarowani. Natomiast niektorzy jezdza na Wyspe, aby zaliczyc wszystko zwiazane z Montgomery (jest to znaczny procent wszystkich odwiedzajacych PEI) i dla nich taka informacja jest bardzo wazna. Ale masz tez racje piszac, ze zarowno na Google Map, jak i na tablicy informacyjnej w obrebie Parku Narodowego mozna zobaczyc nazwe „Jezioro Lsniacych Wod” w Cavendish. Jak ktos madry kiedys mi powiedzial – kazde jezioro moze byc nazwane „Jeziorem Lsniacych Wod”, jednak tylko jedno jest tym, ktore bylo jego prototypem.
Ciesze sie, ze moglam dodac troche swojej wiedzy do Twojego wpisu na temat Wyspy. Jesli bedziesz mial kiedykolwiek okazje, to przyjedz pod koniec czerwca, kiedy wyspa jest najpiekniejsza (choc pazdziernik, jak juz pisalam, jest rowniez przepiekny, a Wasze zdjecia pokazuja, ze trafiliscie na cudowna pogode – ciekawe, moze bylismy w tym samym czasie na Wyspie. Nie mieszkam na niej na stale, ale bylam wiele razy, a LMM to moje hobby).
Pozdrawiam serdecznie!
Dzięki za odpowiedź i wyjaśnienie. Nie ma to jak opinia kogoś zaangażowanego w sprawę. Jeszcze raz dzięki 🙂
A co do pogody to rzeczywiście na PEI nie mogliśmy narzekać. Trochę mniej szczęścia mieliśmy w Nowej Szkocji, a zwłaszcza na Cape Breton, no ale cóż… nie ma co narzekać, mglista i deszczowa pogoda też czasem miewa swój urok. Oczywiście pod warunkiem, że nie leje przez tydzień bez przerwy. 🙂
pozdrawiamy!
To juz 7 rok jak mieszkam w Cavendish na PEI. Pania Bernadete Milewska poznalem kilka lat temu w Cavendish a takze w polskiej Claudia.pl kilka lat temu byl artykul o pani Bernadecie Milewskiej absolwentce politologii slaskiego UV, ktora uwaza sie za ekspertke badania tworczosci LM Montgomery i ktora kilka lat temu mieszkajac z mezem w stanach kupila cottage w Parc Corner tuz obok phony muzeum Ani ,w ktorym kilka razy byla u krewnych autorka LM Montgomery a z sama Ania z muzeum to nie ma NIC wspolnego… Pani Milewska chcac nagonic sobie naiwnych polskich turystow opowiada bajki .ze znajdujacy sie kolo jej cottage w Parc Corner staw Campbella to Jezioro Lsniacych Wod a wystarczy spojrzec na mape Cavendish zatwierdzona przez wladze wyspy i zobaczyc ,ze to jezioro nie lezy w Parc Corner a 20 km dalej w srodku Cavendish… podobnie z innymi oryginalnymi miejscami zwiazanymi z ksiazka Ania z Zielonego Wzgorza , ktore wszystkie leza w Cavendish a nie w phony Anne muzeum kolo cottage pani Milewskiej w Parc Corner czyli 20km od miejsca ,w ktorym mieszkala ksiazkowa fikcyjna Ania ,ktora rozmawiala z natura ale nigdy nie widziala jak mieszkancy wyspy masowo poluja i zabijaja piekne dzikie gesi … wlasnie w dniach gdy o tym pisze … masowo morduja przepiekne dzikie lisy ,ktore podobnie jak racoony zamieszkuja ta wyspe.Pani Milewska razem z dalekim pociotkiem pisarki , ktory sprzedal jej cottage reklamuje made in China porcelanowe kubki , szmaciane lalki Ani made in China za ponad 50 $…. jej corka Nadia w rudej peruce stala w drzwiach rzekomego muzeum Ani udajac ja sama…a jej wspolnik za jedyne 100$ powozi was bryczka wokol stawu Campbella , ktory wedlug pani Milewskiej jest Jeziorem Lsniacych Wod… slowem klamstwo za klamstwem byle tylko naciagnac naiwnych turystow z Polski. Ja osobiscie uwazam ,ze turystom z Polski nie oplaci sie przyjezdzac na wyspe .na ktorej ceny za wynajecie cottage sa najczesciej absurdalnie wysokie i tak tego lata widzialem takie absurdy gdzie wolano za wynajecie przerobionej na cottage stodoly na slome $400/noc a druga czesc stodoly takze przerobiona na cottage wolala $284 za noc… sa to absurdalne ceny i z Polski mozna za niecale 500zl w obydwie strony poleciec do np resortu Batumi nad Morzem Czarnym w Gruzji gdzie duza ilosc luksusowych hoteli w porownaniu do Cavendish mozna wynajac za okolo $40/noc czyli 7 do 10 razy taniej niz drewniane szopki na PEI w Kanadzie.A pani Milewska mieszka na stale w USA okolo 1000km od wyspy i na wyspe do swojego cottage przyjezdza tylko latem na kilka tygodni a wiec jest tutaj gosciem … i jej opinia nie jest adekwantna…. ale jesli jestes naiwny to wierz w klamstwa pani Bernadety
A więc to tam „mieszkała” moja ulubiona Ania, w której historiach zaczytywałam się namiętnie dawno temu…? Baaaardzo podoba się mi ta relacja. Przyznam szczerze, że się rozmarzyłam dzięki Wam ☺️
Też się rozmarzyliśmy pisząc tę notkę i wracając wspomnieniami do wyjazdu 🙂 Piękne miejsce, które warto odwiedzić nie tylko ze względu na Anię. A dla fanów to już w ogóle pozycja obowiązkowa 🙂 Też się zaczytywałam w Ani, ciekawa jestem jak odebrałabym tę lekturę po latach. Mam ochotę po nią sięgnąć 🙂
Krzysiu, rozczuliłeś mnie mówiąc o tym, że w dziecięcych głowach wszystko jest większe i bardziej ekscytujące. Pamiętam drogę od szatni na pierwsze piętro w przedszkolu przez łącznik. O 7 rano w zimie latarnie rzucały na ziemię cienie drzew i dotarcie na to pierwsze piętro to był nie lada wyczyn dla małej dziewczynki.
Kanada oczywiście taka jak ją sobie wyobrażałam, nie mam wrazenia jakoby cokolwiek się zmieniła od czasów Ani. Takie miejsca jak wyspa Edwarda się nie zmieniają…..
Dziecięcy świat rzeczywiście jest fascynujący i czasem, aż żal że z niego tak szybko wyrastamy. Może właśnie przez tęsknotę za nim tak wielu ludzi odwiedza Cavendish… najdziwniejsze było dla mnie to, że było tam aż tylu Japończyków. Podobno oni wyjątkowo mocno zakochali się w Ani z Zielonego Wzgórza.
Kiedy przeczytałam tytuł wpisu, wiedziałam że ta wyspa coś mi mówi…no jasne że Ania! Chociaż nigdy nie byłam jej fanką, miło czytało się te książki… Śliczne zdjęcia – te robione „z góry” to z drona?
pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
Dzięki, tak część zdjęć robiliśmy z drona 🙂
pozdrawiamy
Ale fajny ten Wasz wpis 😉 miło mi się go czytało i przez chwilę przeniosłam się do czasów gdy czytałam książki o Ani mojej imienniczce 🙂 no i oglądałam filmy i je zdecydowanie bardziej wolałam od książek 😉 aż zazdroszczę Wam tego miejsca i innych w których byliście 😉
pozdrawiam serdecznie 😉
Filmów nie oglądałem – ciekawe czy były kręcone rzeczywiście na Wyspie Księcia Edwarda, czy tylko gdzieś co miało przypominać to miejsce.
dwa lata temu gdy lezalem w szpitalu QEH w Charlottetown kanadyjska TV CBC pokazywala nowy serial o Ani … jakiez bylo moje zdziwienie gdy wszyscy pacjenci oprocz mnie masowo opuscili sale telewizyjna po tym jak speaker zapowiedzial ,ze nastepnie pokaza nowy odcinek Anne with E… i tak bylo co tydzien …bylem jedynym czlowiekiem ,ktory ogladal ten serial… a po kilku tygodniach bomba… CBC powiadomilo ,ze z powodu malego zainteresowania nie bedzie nakrecac dalszych odcinkow… dzisiaj juz wiem dlaczego.
Fenomenalne zdjęcia i kawał dobrego materiału! Wróciły dziecięce wspomnienia i zaczytałam się z przyjemnością <3 Na pewno będę pamiętać o tym miejscu, jeśli tylko wybierzemy się w tamte strony 🙂
Dzięki! A miejsce jest rzeczywiście urocze, a co ciekawe prawie zupełnie nieodkryte przez Polaków. Mało osób jeździ do tej części Kanady.
i slusznie ,ze malo Polakow odwiedza super droga wysepke gdzie mieszkam… absurdalne ceny hoteli, sama Ania to bajki dla naiwnych … cos ala Czerwony Kapturek.
Cudowne miejsce! Od czasu fascynacji książkami Lucy Maud Montgomery ciepło myślę o Wyspie Księcia Edwarda i chętnie bym ją odwiedziła. Ta relacja tylko mnie w tym utwierdziła 🙂
Cieszę się, że Ci się podoba i serdecznie polecam, zwłaszcza że dociera tam niewielu turystów z Polski, którzy zazwyczaj preferują inne regiony Kanady.